Meldunki. W raporcie operacyjnym z włoskiego lotniska w Celone wpisano godzinę startu tego samolotu – 19.51. Siedmiu ludzi poleciało nim nad Warszawę z zaopatrzeniem dla Powstania Warszawskiego.

Zdjęcie lotnicze rejonów Wilanowa wykonane 18 września 1944 r. przez załogę jednego z samolotów B-17. (fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Zdjęcie lotnicze rejonów Wilanowa wykonane 18 września 1944 r. przez załogę jednego z samolotów B-17.
(fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

„Melduję, że dn. 15.VIII-44 g. 2–30 spadł zestrzelony samolot Halifax 4-o motorowy na kamienicę Miodowa Nr. 24, którą przebiwszy rozpadł się na części, które upadły na ul. Miodową” (zapis oryginalny) – to meldunek o tym samym samolocie z płonącego miasta kilka godzin później; podpisano „kpt. Wład”. W innym meldunku z Warszawy pisano: „ukazujące się 2 samoloty angielskie zostały b. silnie ostrzelane ogniem broni plot. Oba samoloty trafiono, jeden zawadził o budynek na Miodowej – roztrzaskując się, drugi płonąc odleciał. (…) Ciała lotników – kanadyjczyków pochowano” – podpisał „Dowódca Grupy Północ Wachnowski”.

Afrykanerzy. Ani Halifax, ani Anglicy, ani Kanadyjczycy – samolot, który spadł na ul. Miodowej, to był amerykański Liberator, należący do 31 Dywizjonu Południowoafrykańskich Sił Powietrznych (SAAF). Tej nocy było nad Warszawą aż siedem afrykanerskich samolotów, trzy nie powróciły do bazy we Włoszech. 31 Dywizjon SAAF miał mottoAbsque Metu – bez strachu. Drugi latający na pomoc powstańczej Warszawie, 34 Dywizjon południowoafrykański, malował na burtach swoich samolotów dewizę w języku zulu: Intlasela Zasebusuku – uderzamy nocą.

Zobacz również film o najstarszym cichociemnym. Co było przyczyną – związanych z osobą Józefa Retingera – krwawych porachunków w konspiracji tuż przed wybuchem powstania warszawskiego?

Most powietrzny do Warszawy z 1944 r. jest dziś w Republice Południowej Afryki jak mit tożsamościowy lotnictwa wojskowego. Mimo że SAAF wcześniej brał już udział w bombardowaniu rafinerii w rumuńskim Ploesti, właśnie rocznice zrzutów warszawskich są wojskowym świętem. Bo to były loty straceńcze, misje dla twardzieli – do normalnych praktyk przed wylotem należało pisanie testamentów przez załogi. A Burowie – ludzie bitni, od pokoleń zaprawieni w wojnach z plemionami murzyńskimi, potem z brytyjskimi kolonizatorami, a ciągle z dziką przyrodą – latali nad Warszawę na ochotnika. Suid-Afrikaanse Lugmag powstały jako drugie po brytyjskich siły powietrzne na świecie. Już 6 września 1939 r. Związek Południowej Afryki, wówczas część Imperium Brytyjskiego, wypowiedział wojnę Niemcom. W ciągu dwóch kolejnych lat Afrykanerzy rozbudowali swoje lotnictwo ze 100 do 1,7 tys. samolotów; z 1,5 tys. do ponad 31 tys. żołnierzy. Ich wyszkolenie oceniano lepiej niż brytyjskie.

Pastor Bryan Jones, podczas wojny nawigator i strzelec południowoafrykańskiego Liberatora latającego na pomoc Powstaniu Warszawskiemu, tak wspominał odprawy dla załóg przed wylotem w bazie we włoskim Brindisi: na ścianie mapa Europy, na niej czarną taśmą zaznaczony tor lotu, nad Karpatami – burze, nad Jugosławią – silna niemiecka artyleria, nad Węgrami – tak samo, w bramie krakowsko-tarnowskiej – tak samo, nad Warszawą – tak samo, lot nocny – nisko nad płonącym miastem, nawigacja wedle wież kościołów, zrzuty zasobników prawie pod konkretny adres, potem powrót do włoskich baz. To są loty dla szaleńców – konstatował 21-letni Jones. Obiecał sobie, że jeśli wróci żywy – zostanie pastorem.

Warsaw Concerto. Operacja Warsaw Concerto (jak nazwano most powietrzny do Warszawy w 1944 r.) była międzynarodowa. 14 sierpnia 1944 r. po tygodniach wstrzymywania akcji przez brytyjskie dowództwo jako nierokującej powodzenia, po prostu samobójczej, w 28 samolotach wystartowali Polacy, Afrykanerzy, Brytyjczycy, Australijczycy i Kanadyjczycy oraz jeden pilot z Sił Powietrznych Konga Belgijskiego. Jak pozostało we wspomnieniach z odpraw, wszyscy zadawali rozsądne pytania, dlaczego nie startować nad Warszawę z lotnisk sowieckich, przecież to i bezpieczniej, i bliżej. Stalin nie zgodził się jednak, żeby alianckie samoloty korzystały z jego lotnisk. Oznaczało to w praktyce, że gdyby Liberatorom startującym z Włoch udało się wykonać misję i wrócić do bazy, wracałyby na oparach paliwa.

Wśród załóg południowoafrykańskich najwięcej było oficerów. W Liberatorze, który spadł na ul. Miodową 24, aż pięciu poruczników. Afrykanerzy byli silnie wierzącymi protestantami – w niedzielę, dzień Boży, nie latali.

Loty nad Warszawę. Łunę nad Warszawą widać było z odległości ponad 100 km. Tak to zapamiętał sierż. Michael Cauchi, strzelec pokładowy Liberatora z 31 Dywizjonu SAAF: „Spośród pożarów wybuchały coraz to nowe języki ognia, a rozchwiane odbicia płonących budynków pełzały po rzece. Piekło nie może budzić większego przerażenia. Poczułem suchość w ustach, a serce przeszył mi zimny lęk”. Mimo to właśnie Południowoafrykańczycy, oprócz Polaków, latali bardzo nisko, kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Załogi szukały znaków – ognisk lub latarek układających się w krzyże – było tylko kilka minut na zrzut zasobników, potem odwrót. Pewnie byłoby łatwiej, gdyby chociaż Rosjanie nie strzelali do samolotów alianckich z praskiej strony Wisły, wspomagając ogień Luftwaffe.

Jeszcze 10 sierpnia, pięć dni przed pierwszymi lotami dla Warszawy, przysłał depeszę do polskich lotników we Włoszech gen. Kazimierz Sosnkowski, Naczelny Wódz – domagał się ofiarności na miarę japońskich kamikadze. Nakazywał zrzucać zasobniki na plac Krasińskich i plac Napoleona, w ostateczności poświęcać maszyny i skakać. Tymczasem z wysokości, na której latały nad miastem samoloty, dało się już zobaczyć sylwetki ludzi na ulicach – ci ludzie musieliby zginąć, gdyby traktować spadające samoloty jako broń.

Obciążenie psychiczne przytłaczało – znany jest przypadek pilota SAAF o nazwisku Norval, który w skupieniu pilotował Liberatora nad Warszawą, lawirując w ostrzale z ziemi, zrzucił zasobniki, a następnie równie spokojnie wstał zza sterów, przeszedł przez samolot i wyskoczył ze spadochronem. Drugi pilot – niedoświadczony – zdołał wyprowadzić maszynę spod ostrzału, wylądował na Służewcu, gdzie cała załoga dostała się do niewoli. Po latach pilot Norval – człowiek honoru – zwrócił państwu swe wojenne odznaczenia. Nie utrzymywał kontaktu z kolegami z SAAF.

Zestrzelenie. Nocą 15 sierpnia 1944 r. cztery Liberatory SAAF dowodzone przez kpt. Allena, Senna i Serfonteina oraz mjr. Urry’ego zrzuciły każdy po kilkanaście zasobników pod wskazany adres – place Napoleona i Krasińskich. Senn, ciężko ranny, wylądował w Celone o godz. 7 rano, po ponad 11 godziniach lotu. Allen lądował o 6.05. Urry o 5.50. Serfontein o 5.45. Van Eyssen spadł koło Otwocka, pięciu burskich lotników oddało się do sowieckiej niewoli. Van Rensburg rozbił się w Golędzinowie, wszyscy zginęli.

Por. Hooey spadł na Miodową. Allen widział, jak Hooey leci w dół, płonąc.

Kpt. Wład pisał w meldunku: „Pożar, spowodowany mat. pędnymi i smarami, oraz wybuchając. amunicją, przeniósł się na sąsiednią kamienicę, która doszczętnie spłonęła. W kamienicy Miodowa 24 mieszczą się magazyny, kwatermistrzostwo, punkt sanitarny oraz urzędy władz, dlatego też samorzutnie przystąpiłem do zlokalizowania pożaru. (…) Ze zgliszcz wyciągnąłem 2-ch spalonych lotników, których oddałem do pochowania lekarzowi i kapelanowi”.

15 sierpnia 1944 r. Lawina, czyli gen. Komorowski, pisał w depeszy do Londynu: „Walcząca Warszawa śle bohaterskim lotnikom słowa podzięki i uznania. Przed poległymi załogami chylimy czoła”. W tym samym dniu o samolocie z ul. Miodowej zapisano w raporcie operacyjnym na włoskim lotnisku Celone w rubryce opis akcji: „A/C and crew failed to return”.

W pamięci świadka. Tak wspomina to samo wydarzenie Bohdan Tomaszewski, ps. Mały, powstaniec warszawski: był blisko miejsca, gdzie spadli Burowie, ale nic nie słyszał. Przybiegł ktoś z wieścią, że leży samolot na Miodowej. Mały z bratem i kolegami wyciągał ciała lotników z wraku. Zapamiętał gasnący syk dobywający się z silników Liberatora, jakby wydawał ostatnie tchnienie. 10 lat temu, na 60-lecie powstania, Bohdan Tomaszewski, po wojnie sławny komentator sportowy, napisał w „Rzeczpospolitej“: „Dotknąłem ręką szczątków skrzydła. Było rzeczywiste, namacalne. Pomyślałem, że nie tylko my zaryzykowaliśmy wszystko, że byli także inni, którzy zdecydowali się podjąć prawdziwie straceńcze wyzwanie… Tak im dziękowałem…”.

Groby. Do ekshumacji w 1947 r. Afrykanerzy z Liberatora leżeli w grobach na dziedzińcu dzisiejszej Akademii Teatralnej. Byli to Grattan Hooey, Peter Andrews, Cedric Cooke, Terence O’Keefe, Harry Male, Peter Lees i Gordon Pitt. Dziś całą załogą są na cmentarzu Rakowickim w Krakowie.

Marcin Kołodziejczyk

Pomocnik Historyczny POLITYKI Powstanie Warszawskie

historia-z-Polityka_POWSTANIE

Autor dziękuje za pomoc Piotrowi Śliwowskiemu, szefowi Sekcji Historycznej Muzeum Powstania Warszawskiego, który jako jedyny w Europie prowadzi badania naukowe na temat Mostu Powietrznego dla powstańczej Warszawy i przygotowuje o tym książkę.