Na czwartkowej konferencji z prezydentem Francji, premier Ewa Kopacz powiedziała znamienne słowa: „Każdy pokój będzie lepszy niż jakakolwiek wojna”. Czy muszę przypominać, że tak samo mówił Chamberlain po konferencji w Monachium? I czym to się skończyło? Kto chce pokoju za wszelką cenę, ten zacznie za niego płacić wolnością. 

Neville Chamberlain na lotnisku Heston po powrocie z Monachium, 30 września 1938

Kto by chciał ginąć za Sudety?

Pod koniec września 1938 roku, kiedy Europa stała na skraju wojny, tylko głupcy i politycy zdawali się być ślepi na fakty. Hitler bez jednego wystrzału i pytania kogokolwiek o zgodę zmilitaryzował Nadrenię, dokonał wcielenia Austrii do III Rzeszy, a właśnie za chwilę demokratyczna Europa na ołtarzu pokoju miała mu złożyć na dokładkę Czeskie Sudety. Piszę „demokratyczna Europa”, ale w rzeczywistości nieudolność Ligi Narodów powodowała, że sprawy w swoje ręce musiały wziąć Anglia i Francja, pozujące na reprezentantów zachodniego świata.

Choć do salw armatnich na Westerplatte pozostało równo jedenaście miesięcy, w urokliwym hotelu „Cztery Pory Roku”, w którym ustalenia monachijskiego paktu negocjowali Hitler, Mussolini, Daladier i Chamberlain, panowała podniosła, optymistyczna atmosfera. W końcu w Sudetach była niemiecka mniejszość etniczna, przeprowadzono plebiscyt, nie można było nie uszanować „prawa do samostanowienia narodów”. Na dodatek sam Hitler zapewnił, że ten górzysty skrawek mało ważnych Czech będzie jego ostatnim roszczeniem terytorialnym w Europie. A że przy okazji silne Niemcy stanowiły w głowach brytyjskich i francuskich polityków zaporę przed ewentualną agresją Związku Radzieckiego – załatwiono dwie pieczenie na jednym ogniu.

Tchórzliwa ulga Europy

Nie wszyscy byli jednak równie naiwni jak Chamberlain, aby z nieukrywaną dumą machać przed ludźmi świstkiem papieru, twierdząc, że przywozi światu pokój. „Mieli do wyboru wojnę lub hańbę, wybrali hańbę, a wojnę będą mieli i tak” – skomentował ugodę z Hitlerem Winston Churchill. Przecież nawet premier Francji, Daladier, nie krył zdziwienia, że zamiast gwizdami, na lotnisku w Paryżu przywitano go owacjami. „Co za durnie, nie wiedzą, co oklaskują” – miał wtedy powiedzieć. Zresztą, jak celnie scharakteryzował atmosferę tamtych czasów Leon Blum, po Monachium zapanowało „uczucie tchórzliwej ulgi”. Każdy wiedział, że Hitler nie ma faktycznego prawa do swoich roszczeń, ale nikt nie chciał dyskutować z prawem siły. Pokój okazał się wartością nadrzędną do tego stopnia, że kiedy III Rzesza stawiała warunki, nikt nie pytał o ich cenę. „Czechy nie są warte ani jednej kości grenadiera Jego Królewskiej Mości” – powiedział nawet bez ogródek Chamberlain.

Pokój za wszelką cenę?

Dlaczego piszę o tym teraz, chyba już część z czytelników zdaje się domyślać. Niestety, jak w klasycznej definicji postępowania wariata, który wykonując te same czynności i zdaje się oczekiwać innych rezultatów, Europa wpada w koleiny swoich dawnych błędów i politycznej ospałości. Zamiast Monachium – Mińsk, zamiast Czech i Polski – Ukraina, zamiast zdecydowanych działań wobec Rosji – partykularne interesy wielkich graczy i powtarzany do znudzenia „dialog”.

Zdaniem premiera Francji Manuela Vallsa, który w czwartek gościł w Polsce, jedyną drogą rozwiązania konfliktu na Ukrainie jest „droga dyplomacji i dialogu” oraz „odejście od logiki wojennej i przejście do „logiki pokojowej”. W tym samym duchu wypowiedziała się premier Ewa Kopacz, dodając, że: „Każdy pokój będzie lepszy, niż jakakolwiek wojna”. Jeśli mogę o coś prosić, chciałbym, abyście to ostatnie zdanie przeczytali na spokojnie jeszcze raz. KAŻDY pokój lepszy, niż JAKAKOLWIEK wojna.

Si vis pacem…

Nie znam w historii świata żadnego skutecznego polityka, który kierując się podobną maksymą w obliczu wojny, zagwarantowałby swojemu kraju bezpieczeństwo. Historia do znudzenia wręcz uczy, że tam, gdzie do gry wchodzi agresor, pokój musi mieć swoje granice. Inaczej za jego cenę, powoli lecz nieubłaganie, traci się wolność.

Przecież Polska, jak żaden inny kraj, niejednokrotnie miała okazję się o tym przekonać. „Naród, który nie zna swej historii, skazany jest na jej powtórne przeżycie” – powiedział kiedyś Piotr Konieczka, najprawdopodobniej pierwszy polski żołnierz poległy na II wojnie światowej. Wojnie, którą przegraliśmy, bo do ostatniej chwili wygodniej było się łudzić, że jeszcze jeden traktat, jeszcze jedna umowa – i już. Niestety, za naiwność płaci się drożej niż za pokój. A przecież już starożytni Rzymianie wiedzieli, że aby liczyć na prawdziwą suwerenność, trzeba stale przygotowywać się na najgorsze. Czyżbyśmy o tym zapomnieli?Neville Chamberlain na lotnisku Heston po powrocie z Monachium, 30 września 1938