Jak się okazuje, czasami historia – nawet ta II wojny światowej – może łączyć ludzi. Niedawno przez zupełny przypadek odnalazłem list (niestety zawieruszył się w spamie) z którego wynikało, że na jednym ze zdjęć zamieszczonym na naszej onetowej galerii pewna osoba rozpoznała… swojego ojca! Choć na początku wydawało mi się to mało prawdopodobne, opisane szczegóły i zdjęcia które później otrzymałem zdają się potwierdzać całą historię. Co prawda wygląd i pewne cechy charakterystyczne się zgadzały, ostateczne przekonał mnie jednak orzeł Luftwaffe, który choć niewyraźny ewidentnie widnieje na obu mundurach wskazanego mężczyzny. Kto by się spodziewał, że jedno z „sympatyczniejszych” zdjęć na naszym portalu może mieć za sobą taką przeszłość, a jego bohaterem jest Polak ze Śląska. Poniżej za pozwoleniem publikuję list, który otrzymałem w tej sprawie. Oto historia Stefana Marka (1916 – 1993).
„Jestem Panu ogromnie wdzięczna. Wczoraj „na Onecie” zajrzałam do: „II Wojna Światowa jakiej nie znacie” i na jednym ze zdjęć zobaczyłam mojego Ojca. Byłam w totalnym szoku. Siedziałam przed „kompem”, a mój Tata patrzył na mnie. On zawsze tak zawijał rękawy koszul – jak miał zawinięte rękawy munduru na zdjęciu. Ja przed komputerem siedziałam z tak samo zawiniętymi rękawami mojej domowej flanelowej koszuli. Posłałam to zdjęcie bratu, bez komentarza, żeby niczego nie sugerować. Oczywiście reakcja taka sama. Mój ojciec – Ślązak z Chorzowa był przymusowo wcielony do Wehrmachtu i wysłany na wschodni front.Ogromna tragedia dla chłopaka, który czuł się Polakiem.
Gdy byłam dzieckiem, wieczorami, gdy leżeliśmy wszyscy w łóżkach opowiadał o wojnie. O motocyklu, na którym jeździł z drugim kolegą (też Ślązakiem) za samochodem,w którym mieli kable i inne akcesoria łącznościowe. Zapewniali łączność. Nazywano ich „druciki”. Opowiadał, jak potrafił dogadać się z Rosjanami (w końcu j. polski trochę podobny). W jednej wiosce mieszkał w „ziemlance” z całą rosyjską rodziną, dzieląc się z nimi swoimi racjami żywnościowymi i papierosami. W dowód wdzięczności gospodarz „ziemlanki” – namalował mojemu Tacie olejny obraz ślubny – kolorowy (z czarno – białego zdjęcia). Ponieważ Tata w czasie urlopu, w maju 1943 r. ożenił się i wrócił na front. Z wielkim szacunkiem zawsze wspominał tych ludzi z „ziemlanki”. Opowiadał, że zostawił im wszystkie „święte obrazki” ze swojej książeczki do nabożeństwa. Byli tego bardzo spragnieni. Wieczorami razem się modlili. Był pewien, że to nie byli prości ludzie, lecz ludzie wykształceni. Takich historii było mnóstwo – o dźwięku”katiuszy”, który go tak zmęczył, że w okopie zasnął w glinie; o straszliwym mrozie (mocz zamarzał). Wrócił do domu w 1947 r. Dostał się do niewoli amerykańskiej (całe szczęście – bo nie byłoby mnie na świecie). Nawet Amerykanie patrzyli na niego jak na wariata, że chce wracać do Polski. Większość Ślązaków, którzy przeżyli, została w Niemczech. Do takiej Polski nie chcieli wracać. Ojciec kochał moją Mamę i wrócił. A w Polsce czekała na niego następna „wojna”, którą trzeba było przeżyć z rodziną i jeszcze „umieć sobie spojrzeć w oczy, w czasie golenia”. To była Jego dewiza życiowa.
Helena (rocznik 1954)”.
„Okazało się, że z czasów wojennych nie ma żadnych zdjęć, oprócz zdjęcia prawdopodobnie z jego książeczki wojskowej i zdjęcia zrobionego przed ślubem (czyli przed majem 1943 r.), a po śmierci ojca (mojego dziadka). To jest chyba zima 1942 – 1943. Był na urlopie okolicznościowym. Z niewoli wrócił drogą morską i trochę pieszo, trochę innymi środkami transportu dotarł do Chorzowa. Podobno był w strasznym stanie. Babcia wszystkie jego rzeczy spaliła (wszy). Myślę, że to zdjęcie, które Pan udostępnił zrobił jakiś niemiecki fotoreporter. Tata bardzo interesował się fotografiką (to był jego „konik”) i znał się na ówczesnych aparatach. Na tym zdjęciu – on moim zdaniem, patrzy na aparat w rękach robiącego zdjęcie i o nim rozmawia”.