Kwiecień 1945 r., gdzieś w zakolu rzeki Odry. Po jej przekroczeniu, wystarczą tylko dwie godziny szybkiej jazdy, aby dostać się od samego centrum Berlina. Gerhard Garms, operator niezwykle rzadkiej jak na tamte czasy kolorowej kamery, musiał o tym wiedzieć. Niemniej jednak wychodzi na front, który zastygł w oczekiwaniu na ostatnie natarcie Armii Czerwonej. Przy dźwiękach rzewnej melodii o mewach wracających do ojczyzny, filmuje młodych żołnierzy Wehrmachtu, ich heroiczne pozy i zwykłą codzienność. Ktoś wymienia płytę w gramofonie, inny dzwoni do sztabu, czołg zajmuje pozycje. Gdyby nie fakt, że za niecały miesiąc Rzesza skapituluje bezwarunkowo na wszystkich frontach, można by odnieść wrażenie, że to kolejny dzień gdzieś na przedpolach Leningradu czy Sewastopola. Dziś po tylu latach nadal nie przestaje zaskakiwać stopień uwikłania w propagandową machinę, która istniała do ostatniego dnia wojny i ostatniej rolki filmu.

123