Polacy byli blisko, żeby odmienić losy II wojny światowej już na samym jej początku. Adolf Hitler po raz kolejny uniknął śmierci, która tym razem czyhała na niego w Warszawie.

Adolf Hitler odbierający defiladę zwycięstwa w Alejach Ujazdowskich, źródło: Das Bundesarchiv, Wikimedia Commons

Adolf Hitler odbierający defiladę zwycięstwa w Alejach Ujazdowskich, źródło: Das Bundesarchiv, Wikimedia Commons

 

28 września 1939 roku, Wehrmacht triumfuje nad pokonaną Warszawą. Tydzień później, 5 października, w Alejach Ujazdowskich miała odbyć się defilada 8. Armii gen. Johannesa Blaskowitza. Fuhrer przygotował na tę okazję wzniosłe przemówienie.

Niemcy dołożyli wszelkich starań, żeby nie dopuścić do potencjalnego zamachu na swojego wodza w dniu jego wizyty. Centrum miasta zostało oczyszczone z ludności cywilnej, a tym którzy zostali, zakazano pod groźbą śmierci wychodzenia z domów. Wzdłuż chodników stały kolumny żołnierzy Wehrmachtu, a na dachach wysokich budynków ustawiono karabiny maszynowe. Niemcy postanowili wziąć kilkuset zakładników, którzy mieli być dodatkowym zabezpieczeniem przed zamachem. Wśród nich znalazło się 12 członków władz Warszawy, w tym były prezydent miasta Stefan Starzyński.

Środki ostrożności okazały się nieskuteczne. Niecały kilometr od miejsca defilady polscy saperzy czekali na strzał z pistoletu, który miał być sygnałem do rozpoczęcia planowanej akcji. Gdyby go dostali, doszłoby do detonacji blisko pół tony trotylu, ukrytego pod ulicami miasta. Nawet przeciwpancerna limuzyna Hitlera nie byłaby w stanie uchronić go przed skutkami eksplozji. Jego pierwsza wizyta w Warszawie mogła okazać się więc tą ostatnią.

Polski Stauffenberg

Organizatorem zamachu na Hitlera był założyciel konspiracyjnej Służby Zwycięstwu Polski generał Michał Tokarzewski-Karaszewicz. Przygotowanie akcji zlecił majorowi Franciszkowi Niepokólczyckiemu, dowódcy 60. Batalionu saperów Armii „Modlin”.

Jeden z uczestników akcji, porucznik Dominik Żelazko, miał poprowadzić 25 września transport materiałów wybuchowych ze składu amunicyjnego mieszczącego się przy ulicy Burakowskiej. Ładunki planowano ulokować po dwóch stronach ulicy na skrzyżowaniu Nowego Światu i Alej Jerozolimskich.

Akcja okazała się niezwykle ryzykowna. Tego dnia Luftwaffe zrzuciło na Warszawę ponad 600 ton bomb. Porucznik był jednak bez wyjścia. Oskarżony o dezercję spod Mławy, otrzymał od Niepokólczyckiego propozycję darowania win w zamian za dostarczenie trotylu do magazynów, które znajdowały się na rogu ulic Książęcej i Rozbrat.

„Mission impossible” porucznika Żelazko przebiegła pomyślnie. Ładunki mieli założyć dowódcy saperów, porucznik Franciszek Unterberger i kapitan Edward Brudnicki. Kiedy porucznik Żelazko przybył w wyznaczone miejsce przekazania transportu , Unterberger zwrócił się do niego słowami : „Udowodnił pan, że nie jest dezerterem, a jeśli uda nam się to, co zamierzamy, będzie pan bohaterem”. Przygotowano dwie skrzynki, do których włożono po 250 kg trotylu. Umieszczono je w rowie przeciwczołgowym i starannie zamaskowano. Druty podłączone do zapalników ciągnęły się do posterunku saperów, ulokowanego w piwnicy zrujnowanego domu.

Wreszcie nadszedł wyczekiwany moment. Po dwóch godzinach defilada zwycięstwa zbliżała się ku końcowi i Hitler wsiadł do swojego sześciokołowego Mercedesa. Korowód samochodów jadących w stronę placu Piłsudskiego powoli zbliżał się do skrzyżowania, na którym znajdowała się przygotowana zasadzka. Ładunki jednak nie wybuchły. Hitler, nieświadom niebezpieczeństwa jakiego właśnie uniknął, udał się następnie na Okęcie, gdzie czekał już na niego samolot do Berlina.

Jeszcze tego samego dnia niemieckie służby porządkowe odkryły zakamuflowane skrzynie z trotylem. Wszczęto śledztwo, jednak nie udało się schwytać żadnego z zamachowców.

Major Franciszek Niepokólczycki, źródło : Wikimedia Commons

Major Franciszek Niepokólczycki, źródło : Wikimedia Commons

Przyczyny niepowodzenia

Wśród osób związanych z przeprowadzeniem zamachu nie ma zgody co do tego, dlaczego nie doszło do detonacji ładunków. Po wojnie generał Tokarzewski-Karaszewicz wyjaśniał przyczyny w rozmowie z osławionym Kurierem Warszawy, Janem Nowakiem- Jeziorańskim. Jego zdaniem zawiódł brak skutecznej siatki wywiadowczej. Do wybuchu nie doszło dlatego, że gestapo oczyszczając centrum z ludności cywilnej, uniemożliwiło dotarcie na miejsce obserwatorom, którzy mieli przekazywać informacje łącznikowi. Ten z kolei, nie wiedząc kto przyjmuje defiladę: Hitler, gen. Blaskowitz czy feldmarszałek Brauchitsch, wpadł w zakłopotanie i nie dał sygnału do odpalenia ładunków. Z powodu zamknięcia ulic na miejsce nie dotarł również major Niepokólczycki. Na dodatek stacjonujący na posterunku saperzy mieli nie zorientować się, że Hitler znajduje się w jednym z przejeżdżających samochodów.

Innego zdania jest mjr Janina Karasiówna, szefowa łączności Służby Zwycięstwu Polski. Według jej relacji zawiodły kwestie techniczne- zamachowcom nie udało się przygotować instalacji potrzebnej do odpalenia ładunku.

Płk Antoni Sanojca z Komendy Głównej AK wspomina z kolei o raporcie, który jeszcze w październiku 1939 roku składał mu sam Niepokólczycki. Zdaniem majora ładunków nie zdetonowano, ponieważ Hitler wybrał inną trasę przejazdu.

Zapomniani bohaterowie?

Niepokólczycki podczas procesu pokazowego, źródło: "Robotnik", 1947, Wikimedia Commons

Niepokólczycki podczas procesu pokazowego, źródło: „Robotnik”, 1947, Wikimedia Commons

 

Należy zadać sobie pytanie, dlaczego jedna z największych akcji polskiej konspiracji jest wciąż tak mało znana; dlaczego nie podejmuje się działań, które miałyby ją upamiętniać. Wprawdzie jej uczestnicy nie pozostali całkowicie anonimowi- Tokarzewski-Karasiewicz ma swoją ulicę w Warszawie, Niepokólczycki w Krakowie i Toruniu. Wydaje się jednak mało prawdopodobne, aby owe ulice miały upamiętniać ich udział w zamachu. Nie ulega wątpliwości, że o zatajenie tego wątku historii II RP zadbali z dużą pieczołowitością partyjni aparatczycy. Ale, co stanowi pewien paradoks, zadbali o to również sami uczestnicy i organizatorzy zamachu.

Niezwykłym zbiegiem okoliczności jest fakt, że Komitet Centralny PZPR powstał na miejscu wyburzonego budynku Dyrekcji Kolei. To tam w czasie zamachu znajdował się łącznik, który miał dać sygnał rozpoczynający akcję. Czy na pewno należy to uznać za zwykły przypadek ?

Po wojnie komuniści przeprowadzili pokazowy proces Franciszka Niepokólczyckiego. Początkowo skazany na trzykrotną karę śmierci, otrzymał tylko jedną alternatywę- zwrócenie się o łaskę do Bieruta, czemu odmówił. Ostatecznie miał spędzić w więzieniu 12 lat; zwolniono go tuż przed Bożym Narodzeniem 1956 roku. Major aż do swojej śmierci w 1974 roku zaprzeczał, by brał udział w zamachu.

Nie tylko major milczał i zaprzeczał. Akcję utrzymywano w tak wielkiej tajemnicy, że dopiero dziesiątki lat po wojnie poznano nazwiska niektórych saperów. Tokarzewski-Karaszewicz i Janina Karasiówna wymieniali w swoich wspomnieniach jedynie Niepokólczyckiego. Poznanie szczegółów przygotowań do zamachu stało się możliwe dopiero dzięki relacjom porucznika Żelazko, do którego dotarł w 2002 roku historyk i publicysta Dariusz Baliszewski. Inną kwestią, która będzie zapewne nurtować historyków jeszcze przez długi czas, jest pytanie, jak potoczyłaby się wojna, gdyby zabrakło Hitlera. Bardzo możliwe, że nawet gdyby śmierć Fuhrera nie doprowadziła do natychmiastowej kapitulacji Niemiec, to złamałaby ducha walki i pozwoliła oszczędzić dziesiątki tysięcy ludzkich istnień.

AG