Podczas II wojny światowej kolaboracja i współpraca z wrogiem była we Francji na porządku dziennym. Paryż tętnił życiem kulturalnym, tworzono francuskie jednostki Waffen-SS, wybitni artyści pojawiali się na bankietach u nazistów. Po wyzwoleniu to jednak tysiące anonimowych kobiet zapłaciły cenę za relacje seksualne z niemieckimi żołnierzami. Golono im głowy i publicznie bito. Często sprawiedliwość wymierzali im ci, którzy do Resistance dołączyli na chwilę przed wejściem wojsk amerykańskich na Pola Elizejskie.
Ogolone głowy
Było lato 1944 roku. Wojna jeszcze trwała, ale Francuzi już cieszyli się świeżo odzyskaną wolnością. Nie wszyscy jednak czekali na amerykańskie wojska jak na wybawienie. Cztery lata stosunkowo łagodnej okupacji, podczas której kabarety, domy publiczne i restauracje Paryża pęczniały od niemieckich żołnierzy, zdołały zachwiać nie tylko relacjami społecznymi, ale również damsko-męskimi. To właśnie wtedy, w słynącym z przepięknej gotyckiej katedry Bayeux, prywatny sekretarz Churchilla Jock Colville odnotował w swoim dzienniku następującą scenę: ”Widziałem jak ciężarówka z otwartym dachem przejechała obok mnie. Towarzyszyło jej buczenie i gwizdy lokalnej ludności. Zauważyłem, że w środku jechało kilkanaście mizernie wyglądających kobiet – wszystkie z niedbale ogolonymi włosami. Płakały, zakrywając twarz w poczuciu wstydu. Byłem oburzony tym okrucieństwem ale przypomniałem sobie, że my, Brytyjczycy, nie mieliśmy obcej inwazji w swoim kraju od ponad 900 lat. Być może nie jesteśmy w takich chwilach najlepszymi sędziami”.
Kobiety te oskarżone zostały o utrzymywanie relacji intymnych z Niemcami, co w atmosferze linczu pozwalało wielu przypadkowym osobom odreagować poczucie winy za zbyt słaby opór podczas okupacji. Często swoją wersję sprawiedliwości wymierzali autentyczni kolaboranci, chcąc w ten sposób odsunąć od siebie cień podejrzeń. Podobnych przypadków w całej Francji naliczono ponad 23 tys., z czego o większości linczów, których nie przeprowadzano w miejscach publicznych, nigdy się nie dowiemy. Ich geneza dotyka w dużej mierze przemilczanego problemu powszechnej kolaboracji podczas II wojny światowej. O ile w przypadku mężczyzn były to zazwyczaj jednoznaczne deklaracje w postaci zaciągnięcia się do oddziałów Waffen-SS albo sił porządkowych, to kobiety z oczywistych względów nie stawały przed podobnym wyborem. Miały za to swoje, nie mniej dramatyczne dylematy.
Collaboration horizontale
W większości przypadków w historii wojna, a po niej okres długiej okupacji, pozostawiał kobiety osamotnionymi. Ich mężowie i partnerzy zginęli na polu walki, walczyli za granicą lub byli uwięzieni w obozach jenieckich. Nie inaczej było we Francji, gdzie w wyniku działań wojskowych do niewoli dostało się prawie 2 mln mężczyzn, a ponad 200 tys. poległo w kampanii roku 1940. W tę pustkę z dnia na dzień wtargnęły dziesiątki tysięcy niemieckich żołnierzy i oficerów. W miastach, w których armia III Rzeszy zarekwirowała większość zapasów, życie robiło się coraz trudniejsze. Nawet szykowny Paryż, choć starał się to ukrywać, chodził głodny. Nie było zatem dziełem przypadku, że akurat na terenie pokojowo okupowanej Francji, która nadal potrafiła oczarować swoją dekadencją i sztuką, pomiędzy tamtejszymi kobietami a najeźdźcami wytworzył się swoisty układ, zapewniający różne strategie przetrwania. Dla ponad 10 tys. dorabiających okazjonalnie niezarejestrowanych w domach publicznych prostytutek, tzw. collaboration horizontale albo collaboration feminine, była sposobem na zarobienie w godzinę sumy trzykrotnie przewyższającej dzienne uposażenie dla żony jeńca. Często było to również zapewnienie sobie poczucia bezpieczeństwa, które dawał związek z żołnierzem albo wyższym rangą oficerem. Wiele z tych relacji, szczególnie na północy i zachodzie Francji, przeradzało się w autentyczną miłość, której owocem było – wg różnych szacunków – od 100 do 200 tys. dzieci. Rząd Francji walczył później skutecznie o uznanie ich podwójnego obywatelstwa, pomimo tego, że w zdecydowanej większości przypadków nie pamiętały swoich ojców. Faktem jest, że większość z tych kobiet przed wojną wiodła normalne życie nauczycielek czy urzędniczek. Niektórym młodym dziewczynom imponował sam mundur i maniery niemieckich żołnierzy, a uprawianie seksu nie miało dla nich wymiaru finansowego. Było raczej erotyczną przygodą. Fakt, że kochanek przynosił na następne spotkania towary dostępne dla zwykłego Francuza jedynie na czarnym rynku, traktowały one jako przyjemny dodatek do ich związku.
Domowe archiwa do tej pory skrywają setki zdjęć, będących milczącymi świadectwa tamtych dwuznacznych układów. Francuskie kobiety uśmiechnięte przy żołnierzach Wehrmachtu. Dwie dziewczyny na plaży w oficerskich czapkach. Młoda brunetka w mundurze swojego kochanka – naga od pasa w dół. Dwóch szeregowców przebranych w sukienki swoich dziewczyn, one w ich wojskowych ubraniach. Nie ulega wątpliwości, że w wielu sytuacjach – poza chęcią zapewnienia sobie większych szans na przetrwanie w nowej rzeczywistości – relacje Francuzek i Niemców nie były jedynie koniunkturalne. Kobiety płakały, gdy ich ukochany jechał do Rosji, a wielu przypadkach informacje o otworzeniu drugiego frontu w Normandii traktowały z przygnębieniem.
Kurtyzany nie patrzą z jakiej jesteś armii
Oczywiście, jak w przypadku każdej kolaboracji, istniała również druga, bardziej wyrachowana strona medalu. Chodzi tu przede wszystkim o zawodowe prostytutki, dla których niemiecka okupacja była jak złote lata, w których nawet podupadające domy publiczne zaczęły się nagle cieszyć prawdziwym oblężeniem. Nie było dziełem przypadku, że po przegranej przez Francję wojnie liczba zarejestrowanych kobiet świadczących podobne usługi wzrosła sześciokrotnie. Niektóre błyskawicznie przystosowały się do nowych klientów, ucząc się niemieckiego, grając na instrumentach klasyczne partie niemieckich kompozytorów, a nawet farbując włosy na czarno, co dla przyzwyczajonych do blondynek żołnierzy było rodzajem egzotyki. Niemal błyskawicznie po ogłoszeniu kapitulacji, życie kulturalne i erotyczne Paryża rozkwitło – w kontraście do losu jego zwykłych mieszkańców. Domów publicznych nie obowiązywała zaczynająca się o 23:00 godzina policyjna i codziennie odbywały się w nich zakrapiane alkoholem orgie.
Naziści, jak do większości spraw, również do relacji z francuskimi prostytutkami podeszli metodycznie. Wehrmacht i SS sprawowały bezpośrednią kontrolę nad przeznaczonymi dla swoich żołnierzy i francuskich oficjeli 22 burdelami. Gdy do jednego z nich przyjeżdżał wyższa rangą oficer, a nawet sam Herman Göring, straż patrolowała okolice i obstawiała wejście do końca zabawy. Poza tym, korzystając z napoleońskiego zwyczaju, niemieccy lekarze regularnie trzy razy w tygodniu badali prostytutki pod kątem chorób wenerycznych, których występowanie i niezgłoszenie oceniano jako akt sabotażu i surowo karano. Kiedy jednak bawiono się, robiono to na całego. Goście zachęcani byli do przynoszenia ze sobą szampana, czekoladek, papierosów i kwiatów dla ulubionych dziewczyn, aby zachować pozory klubu gentlemanów. Nie czekając na koniec wakacji, w lipcu 1940 roku podwoje otworzyły słynne przybytki rozkoszy ”Le Schabanais” – sponsorowany wcześniej przez samego Edwarda VII, ”Le Sphinx” oraz owiany legendą ”Le One-Two-Two”. Prostytutki chodziły tam przebrane za greckie boginie, pokoje dekorowano tematycznie. Wśród nich znajdowały się takie, które przypominały kajutę luksusowego liniowca albo przedział Orient Expressu.
Fantastyczne noce okupacji
Uczucie, jakim część francuskich kurtyzan darzyło niemieckich okupantów, dobrze oddał w swoich wspomnieniach Fabienne Jamet, kontrowersyjny właściciel ”Le One-Two-Two”: ”Pamiętam tych chłopaków z SS, całych na czarno. Młodych, pięknych, niezwykle inteligentnych, którzy często perfekcyjnie mówili po angielsku i francusku. (…) Jest mi niemal wstyd kiedy to piszę, ale nigdy nie bawiłem się tak dobrze w całym życiu. Noce za okupacji były fantastyczne, a burdele nigdy nie wyglądały lepiej niż kiedy Niemcy tu byli”. Prostytutki nie były z resztą jedynymi kobietami, które godziły się na dwuznaczne relacje z Niemcami. Już pod koniec lipca 1940 r. Édit Piaf i olśniewająca Susy Solidor śpiewały dla niemieckich oficerów, a Gabrielle Bonheur ”Coco” Chanel nigdy nie wytłumaczyła się ze związku z Baronem Hansem Guntherem von Dincklage – szpiegiem Abwehry, dzięki protekcji którego żyła wygodnie w hotelu Ritz w Paryżu. Podobne przypadki flirtu wpływowych kobiet z nową władzą nie były wyjątkiem.
Pomimo tego, że w rzeczywistości kraju podzielonego na strefę okupacyjną oraz sojusznicze Vichy kolaboracja była czymś znacznie powszechniejszym niż ruch oporu, nastroje Francuzów diametralnie zmieniły się wraz z lądowaniem wojsk Aliantów w Normandii. Wydarzenia, do których doszło już po wyzwoleniu kraju, określa się nawet jako epuration savage – dziką czystkę. Obok szpicli Gestapo, członków milicji i francuskich żołnierzy Waffen-SS, gniew ludu skupił się głównie na najbardziej bezbronnej grupie, czyli kobietach, które wchodziły w przeróżne relacje z Niemcami. Bez sądu rozstrzelano ponad 10 tys. kolaborantów, kolejnych 767 wykonano już z wyroku Najwyższego Trybunału Sprawiedliwości. Część ze skatowanych przez tłum skazańców stanowiły dziewczęta nazywane pogardliwie femmes tondues, czyli ogolonymi pannami. Ze namalowaną szminką na czole swastyką i często dzieckiem w ręku przepędzano je przez rynki i ulice miast oraz miasteczek północnej i wschodniej Francji.
Zemsta zwyciężonych
Harry D. McHugh, dowódca jednego z amerykańskich regimentów piechoty pod Argentan, zanotował w swoim dzienniku: ”Francuzi zbierają kolaborantki, ścinają ich włosy i palą na ogromnych stosach. Ten nieprzyjemny zapach roznosił się na mile od miasta. Kobiety były poniżane i brutalnie bite”. Takiemu traktowaniu sprzyjały jeszcze plotki, roznoszące się po kolejnych miejscowościach i wśród amerykańskich żołnierzy. Mówiły one, że młode Francuski, które związały się z Niemcami, zamiast iść do niewoli, walczyły u ich boku jako snajperzy. Sensacje te podchwycili korespondenci wojenni, a wzmacniały ją dodatkowo pojedyncze przypadki kobiet, które autentycznie strzelały do Aliantów ubrane w niemieckie mundury. Choć wieści doszły nawet do uszu Winstona Churchilla, który napisał w tej sprawie telegram do Anthony’ego Edena, to dosyć szybko zdementowano te pogłoski. Nie zmieniło to jednak faktu, że tysiące kobiet, które często po prostu pracowały dla nazistów jako sprzątaczki albo kucharki, po wyzwoleniu zostały potraktowane z najwyższa surowością.
Biblijny i średniowieczny zwyczaj golenia głów kobiet, które utrzymywały relacje z wrogiem, powtórzył się również we Włoszech, Norwegii, Belgii czy Holandii. We Francji fala powszechnego oburzenia wezbrała raz jeszcze późną wiosną 1945. Wtedy do kraju zaczęli wracać robotnicy przymusowi i więźniowie obozów koncentracyjnych, którzy w swoich domach niejednokrotnie zastawali żonę z małym dzieckiem. Jak twierdzi wybitny brytyjski historyk Antony Beevor: ”Zemsta na kobietach odzwierciedlała rodzaj wybuchu frustracji i metaforycznej impotencji wobec upokorzonych okupacją swojego kraju mężczyzn. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że był to ekwiwalent albo odwrotność gwałtów, które dokonują zwycięzcy na zwyciężonych”.
Artykuł ukazał się na portalu Wirtualna Polska.