Pewnego dnia, przeglądając jeden z portali internetowych, pani Helena natrafiła na intrygujące zdjęcie motocyklisty z II wojny światowej. Jak się okazało, popularna fotografia najprawdopodobniej przedstawiała… jej ojca – Ślązaka siłą wcielonego do armii III Rzeszy. 

Siłą wcieleni do armii Hitlera

Trudno określić dokładną liczbę Polaków, wcielonych pod przymusem do Wehrmachtu i innych jednostek niemieckiej armii w latach 1939-1945. Według przybliżonych szacunków, było to 380 tys. osób, z których ponad 60% poległo, zaginęło bądź dostało się do niewoli.

Szacuje się, że łącznie, do maja 1945 roku, powołano do hitlerowskiej oddziałów około 180–220 tys. Górnoślązaków, z których poległo około 40 000, a drugie tyle odniosło ciężkie rany na polu walki. Tak masowy pobór możliwy był dzięki przyłączeniu w 1939 roku Górnego Śląska do Rzeszy, którego ludność automatycznie uznano jako jedną z licznych niemieckich grup narodowościowych.

Pan Stefan – mieszkaniec Chorzowa, Ślązak – był jednym z nich. Przymusowo wcielony do armii III Rzeszy, został wysłany do walki na front wschodni. Trudna sytuacja dla Polaka, który nigdy nie wypierał się swoich korzeni. Służył w oddziale zapewniającym łączność – jeździł motocyklem za samochodem transportującym kable. Żołnierzy takich nazywano „drucikami”.

Dogadywał się ze zwykłymi Rosjanami. Jak pisze jego córka – „w jednej wiosce mieszkał w 'ziemlance’ z całą rosyjską rodziną, dzieląc się z nimi swoimi racjami żywnościowymi i papierosami”. Razem się modlili. Pan Stefan oddał im swoje obrazki przedstawiające świętych.

Pod koniec wojny dostał się do amerykańskiej niewoli. Jako jeden z niewielu chciał wracać do rodzinnego kraju, do Polski, do żony.

Sztucznie koloryzowane zdjęcie z tajemniczym żołnierzemSztucznie koloryzowane zdjęcie z tajemniczym żołnierzem, fot. DziwnaWojna.pl

Ślązak w niemieckim mundurze?

Dlaczego jednak o nim piszę? Ponieważ z dużym prawdopodobieństwem właśnie z tej, bardzo znanej fotografii z okresu II wojny światowej spogląda na nas Polak, Stefan Marek. Do takiego wniosku doszła jego córka, która napisała do mnie po obejrzeniu galerii zdjęć, którą miałem okazję opublikować na portalu Onet.

Zdjęcie umorusanego motocyklisty, który razem z kolegą pali papierosa podczas przerwy w walkach, wielokrotnie reprodukowano i zamieszczano w opracowaniach dotyczących działań zbrojnych na froncie wschodnim. Stąd moje zaskoczenie. Czy faktycznie historia może być aż tak przewrotna?

Stefan Marek w mundurze LuftwaffeStefan Marek w mundurze Luftwaffe, fot. DziwnaWojna.pl

Choć na początku wydawało mi się to mało prawdopodobne, opisane szczegóły i zdjęcia które później otrzymałem, zdają się potwierdzać wersję Pani Heleny. Nie było to jednak takie oczywiste. Co prawda wygląd i pewne cechy charakterystyczne obu mężczyzn się zgadzały, kłopotów nastręcza jednak orzeł Luftwaffe widoczny na obu mundurach Stefana Marka, który nie widnieje na fotografii motocyklisty. Ten na piersi naszytą ma tzw. „gapę” albo inaczej Parteiadlera, czyli orła z głową zwróconą ku prawej stronie, haftowanego na mundurach Heer – sił lądowych III Rzeszy. Znane są jednak przypadki, kiedy podczas wojny ten sam żołnierz służył przejściowo w obu formacjach. Szczegóły listów jego córki wskazują, że możemy mieć do czynienia właśnie z takim przypadkiem.

Kto by się spodziewał, że jedno z „sympatyczniejszych” zdjęć na portalu DziwnaWojna.pl może mieć za sobą taką przeszłość, a jego bohaterem jest Polak ze Śląska. Poniżej za pozwoleniem publikuję list, który otrzymałem w tej sprawie. Oto historia Stefana Marka (1916 – 1993).

„Umieć sobie spojrzeć w oczy, w czasie golenia”

„Jestem Panu ogromnie wdzięczna. Wczoraj 'na Onecie’ zajrzałam do: 'II Wojna Światowa jakiej nie znacie’ i na jednym ze zdjęć zobaczyłam mojego Ojca. Byłam w totalnym szoku. Siedziałam przed komputerem, a mój Tata patrzył na mnie.

Ojciec został wcielony do armii, jego adres, na który Mama pisała listy wyglądał tak: Z.B.V. Luftnachrichten Abteilung – Luftflotte 8, Feldpost nr … Lg. Wien. Po takim adresie nikt nie mógł się zorientować, gdzie taki żołnierz się znajduje i właściwie niczego nie można było z tego się domyślić.

On zawsze tak zawijał rękawy koszul – jak miał zawinięte rękawy munduru na zdjęciu. Ja przed komputerem siedziałam z tak samo zawiniętymi rękawami mojej domowej flanelowej koszuli. Posłałam to zdjęcie bratu, bez komentarza, żeby niczego nie sugerować. Oczywiście reakcja taka sama. Mój ojciec – Ślązak z Chorzowa był przymusowo wcielony do Wehrmachtu i wysłany na wschodni front. Ogromna tragedia dla chłopaka, który czuł się Polakiem.

Gdy byłam dzieckiem, wieczorami, gdy leżeliśmy wszyscy w łóżkach opowiadał o wojnie. O motocyklu, na którym jeździł z drugim kolegą (też Ślązakiem) za samochodem,w którym mieli kable i inne akcesoria łącznościowe. Zapewniali łączność. Nazywano ich 'druciki’. Opowiadał, jak potrafił dogadać się z Rosjanami (w końcu j. polski trochę podobny).

W jednej wiosce mieszkał w 'ziemlance’ z całą rosyjską rodziną, dzieląc się z nimi swoimi racjami żywnościowymi i papierosami. W dowód wdzięczności gospodarz 'ziemlanki’ – namalował mojemu Tacie olejny obraz ślubny – kolorowy (z czarno – białego zdjęcia). Ponieważ Tata w czasie urlopu, w maju 1943 r. ożenił się i wrócił na front. Z wielkim szacunkiem zawsze wspominał tych ludzi z „ziemlanki”. Opowiadał, że zostawił im wszystkie „święte obrazki” ze swojej książeczki do nabożeństwa.

Byli tego bardzo spragnieni. Wieczorami razem się modlili. Był pewien, że to nie byli prości ludzie, lecz ludzie wykształceni. Takich historii było mnóstwo – o dźwięku 'katiuszy’, który go tak zmęczył, że w okopie zasnął w glinie; o straszliwym mrozie (mocz zamarzał). Wrócił do domu w 1947 r. Dostał się do niewoli amerykańskiej (całe szczęście – bo nie byłoby mnie na świecie). Nawet Amerykanie patrzyli na niego jak na wariata, że chce wracać do Polski. Większość Ślązaków, którzy przeżyli, została w Niemczech. Do takiej Polski nie chcieli wracać. Ojciec kochał moją Mamę i wrócił. A w Polsce czekała na niego następna 'wojna’, którą trzeba było przeżyć z rodziną i jeszcze „umieć sobie spojrzeć w oczy, w czasie golenia”. To była Jego dewiza życiowa„.

Podpisano: Helena (rocznik 1954).

Po tym liście otrzymałem jeszcze jeden, z następującym opisem i zdjęciem:

Stefan Marek w mundurze galowym podczas urlopuStefan Marek w mundurze galowym podczas urlopu, fot. DziwnaWojna.pl

„Okazało się, że z czasów wojennych nie ma żadnych zdjęć, oprócz zdjęcia prawdopodobnie z jego książeczki wojskowej i zdjęcia zrobionego przed ślubem (czyli przed majem 1943 r.), a po śmierci ojca (mojego dziadka). To jest chyba zima 1942 – 1943. Był na urlopie okolicznościowym. Z niewoli wrócił drogą morską i trochę pieszo, trochę innymi środkami transportu dotarł do Chorzowa. Podobno był w strasznym stanie. Babcia wszystkie jego rzeczy spaliła (wszy). Myślę, że to zdjęcie, które Pan udostępnił zrobił jakiś niemiecki fotoreporter. Tata bardzo interesował się fotografiką (to był jego 'konik’) i znał się na ówczesnych aparatach. Na tym zdjęciu – on moim zdaniem, patrzy na aparat w rękach robiącego zdjęcie i o nim rozmawia”.

Czy cała ta niezwykła historia jest prawdziwa, ocenicie Państwo już sami. Jest w niej jednak na tyle dużo prawdopodobieństw i tyle ciepła, że postanowiłem ją opublikować. W końcu nie pierwszy raz okazuje się, że życie (i historia), pisze najlepsze scenariusze.