„Z terenu obozu wzniósł się przyrząd podobny do samolotu, lecz z nieco mniejszymi skrzydłami. Przyrząd ten wzbił się z dużą szybkością prawie pionowo w górę i po osiągnięciu pułapu około 1000 m skierował na północny wschód. Leciał bez żadnych zwrotów z szybkością znacznie większą od normalnych samolotów” – brzmiał raport opisujący Wunderwaffe.

Zrzut ekranu 2016-05-05 o 14.09.41

Dokument trafił do cichociemnego płk. Kazimierza Iranek-Osmeckiego, „Hellera”, niedługo po tym, gdy w styczniu 1944 r. objął dowództwo Oddziału II KG AK. Skoczył w połowie marca 1943 r., w bardzo trudnym momencie, gdy gestapo kolejnymi aresztowaniami rozbiło wywiad AK. Niemcy mieli za co się mścić. Brytyjczycy dzięki informacjom Polaków zrównali z ziemią ośrodek badawczy Peenemünde na wyspie Uznam, gdzie prowadzono badania nad bombami latającymi V-1 oraz pociskami rakietowymi V-2. Ta broń miała odwrócić losy wojny.

Niemcy przenieśli poligon doświadczalny w rejon Blizny koło Mielca. Co nie uszło uwagi AK, która ten region objęła nadzorem, prowadząc dokładny rejestr startów rakiet. Niemcy każdorazowo posyłali na miejsce upadku V-2 jednostkę wojskową, która otaczała teren, a potem starannie zbierała wszystkie części. Zdobywać je usiłowali partyzanci, jednak zwykle przegrywali wyścig. Aż do 20 maja 1944 r. Tego dnia jedna z rakiet V-2 zboczyła z kursu i jako niewybuch wpadła w bagno przy Bugu nieopodal wsi Mężenin. Tym razem akowcy byli szybsi. Podzespoły rakiety przewieźli do Warszawy i zaczęli nad nimi studia. Jednak Anglicy chcieli je mieć u siebie. W 1944 r. już dwukrotnie (w kwietniu i maju) w ramach operacji Most lądowały w Polsce alianckie samoloty. Iranek-Osmecki zdecydował się powtórzyć akcję po raz trzeci, korzystając z wypróbowanego lądowiska koło wsi Wał-Ruda niedaleko Tarnowa.

Wieczorem 25 lipca 1944 r. wystartowała z bazy w Brindisi transportowa Dakota. „Tymczasem po południu łącznik z miejscowości Wał-Ruda wpada na naszą kwaterę z wiadomością, że do wsi przybył jakiś oddział lotników niemieckich z reflektorem i armatkami” – wspominał zastępca dowódcy akcji Zdzisław Baszak, „Pirat”. Lądowanie samolotu odbyło się dosłownie pod nosem wroga. Do tego podczas próby startu koła Dakoty ugrzęzły w ziemi i o mały włos nie podjęto decyzji o odwołaniu Mostu III oraz spaleniu maszyny. „Ruszyliśmy do przeklętych kół. Ziemię, darń – kopaliśmy rękami, podobno miał ktoś saperkę. Gdy przestrzeń prawie 1 metra była stopniowo wykopana i ubita, przypomniałem sobie o deskach – gnojnicach – na oczekujących wozach” – zapamiętał Baszak. Dzięki nim Dakota ruszyła i nabierając rozpędu, wystartowała. Bezpiecznie dowożąc do miejsca przeznaczenia bezcenny ładunek.

Do Londynu trafiły nie tylko fragmenty rakiety V-2, ale też m.in. przyszły premier rządu na uchodźstwie Tomasz Arciszewski, emisariusz tegoż rządu Józef Retinger i kurier Tadeusz Chciuk.

Andrzej Krajewski

Więcej o spadochroniarzach Armii Krajowej., m.in. sylwetki Adolfa Pilcha, Bolesława Kontryma, Elżbiety Zawackiej, Jana Piwnika i innych  w Pomocniku Historycznym Polityki Spadochroniarze Armii Krajowej Cichociemni.

Można go kupić w kioskach oraz w sklepie POLITYKI